piątek, 27 czerwca 2008

Potencjał macicy.

Prasa doniosła, nie po raz pierwszy zresztą o tym, że płace kobiet nadal są o 30% niższe od zajmujących takie same stanowiska mężczyzn (zwłaszcza na stanowiskach kierowniczych). Między innymi tę kwestię postanowiono omówić w EKG- porannym programie ekonomicznym w "TOK FM". Do szczególnie odkrywczych wniosków ta obmowa omawiających nie doprowadziła- tak, jest dyskryminacja, bierze się stąd, że kobiety rodzą dzieci (co za szok!). I że umiejący liczyć pracodawca natychmiast ten potencjał prokreacyjny, wynikający z prostego faktu posiadania macicy pracowicie (jak to pracodawca) przelicza na te lata spędzone, jakżeby inaczej, przez kobietę, na urlopie macierzyńskim/wychowawczym. Stąd wzięła się moja obserwacja numer jeden. Nawet, jeżeli jest się:
1/. kobietą, w ogóle nie mającą życzenia mieć dzieci,
2/. kobietą homoseksualną, która dzieci mieć może i chciałaby ale z kimś, kogo kocha, czyli swoją partnerką,
3/. kobietą, mającą życzenie mieć dzieci, ale z jakichś powodów samotną, a z koncepcją posiadania dziecka w związku,
4/. kobietą związaną i z partnerem i z ideą rozmnażania, ale z jakichś powodów dzieci mieć nie mogącą,
i tak istnieje znacząca szansa że Cię, matko, żono i kochanko, potencjalny pracodawca obejrzy od stóp do głów przez pryzmat macicy. Potencjalny pracodawca wie lepiej i lepiej umie ocenić drzemiący w Tobie (zazwyczaj przez 9 miesięcy) potencjał. I w zasadzie można się uskarżać na taki stan rzeczy, ale racje finansowe pracodawcy też należy zrozumieć, bo są ważne dla rozwoju ekonomicznego kraju, owe racje. Kobiet, które w mniej lub bardziej sformalizowanych związkach rodzą dzieci i mają układ tego rodzaju, że mąż chętnie zajmie się maluchem, sam bądź wespół z klaszczącymi uszami z radości babciami w ogóle w powyższy obraz nie wpisuję, żeby potencjalnemu czytelnikowi pewnego typu nie zawrócić w głowie nadmiarem ziejącej z powyższego tekstu już w tej chwili herezji, wymierzonej w Naturalny, Odwieczny Porządek Rzeczy.

Skoro zaczęłam te obserwacje numerować, to zasada zachowania logiki tekstu pisanego prowadzi ku opisaniu obserwacji numer dwa. Oto i ona. Związana będzie z wypowiedzią pana eksperta, który w opisywanej audycji brał udział, a która to wypowiedź współgrała idealnie z zasłyszaną ongiś wypowiedzią mojego kolegi (nazwiska pana, niestety, nie dosłyszałam, a nazwisko kolegi zachowam dla siebie). Sens miała wypowiedź mniej więcej taki: pan ekspert (jak mój kolega) ma żonę oraz dzieci. Żona nie pracuje bo bardziej się opłaca, żeby siedziała w domu z dziećmi. "Bo gdyby pracowała"- tłumaczył pan ekspert "to, co by zarobiła, szłoby na opiekunkę do dzieci." I im dłużej pan ekspert mówił tym bardziej ja byłam ciekawa, co tak naprawdę myśli o tym rozwiązaniu ekspercka żona. Bo żona mojego kolegi zaparła się, że dla własnego zdrowia psychicznego musi wychodzić do pracy. Jakiejkolwiek. Choćby na cztery godziny trzy razy w tygodniu. Tak, żeby musiała ubrać coś innego, niż zabrudzony przez pociechy podkoszulek, umalować się i zrobić coś z włosami. I ku rozpaczy mojego kolegi oraz dezaprobacie wielu jego kolegów,, oraz niektórych koleżanek, wydawała lwią część swojej niewielkiej pensji na opiekunkę do dzieci. Które, jak raportowała żona kolegi, w życiu nie cieszyły się z jej widoku tak jak wówczas, gdy wracała po pracy do domu (i to nie dlatego się cieszyły, że opiekunka biła je i głodziła).

My, kobiety, jednak chyba jakieś dziwne jesteśmy...

wtorek, 24 czerwca 2008

Aby język giętki...

Nie będą to, jak mógłby ktoś pomyśleć, wynurzenia na temat profesjonalnego spożywania lodów, a refleksja na temat przeczytanego przeze mnie dziś w prasie bardzo kobiecej wywiadu Małgorzaty Domagalik z Jerzym Pilchem. Jego fragmenty (ze szczególnym uwzględnieniem fragmentu poniższego) przeczytałam po dwakroć. Raz ze względu na treść, drugi zaś- ze względu na formę, w jakiej była owa treść wyrażona.


"M.D.: Czy mi się wydaje, czy Ty oprócz tego, że doskonale zdajesz sobie sprawę ze swoich wielu talentów, jesteś nieśmiały?

J.P.: Potwornie. Jestem defensywny. Z tego w oczywisty sposób rodzą się pewne agresje, wyraz twarzy nieprzychylny. Ciągle słyszę, że budzę strach.

M.D.: W kim?

J.P.: We wszystkich. Słynny wyraz twarzy nieprzychylnego buca.

M.D.: Buca...

J.P.: Od dziecka prawdopodobnie. Dziecko buc."



Sztuka celnego operowania słowem od zawsze budziła we mnie bezbrzeżny zachwyt. I nie tylko we mnie- przecież retoryka to nie jest wynalazek współczesny butelce z kapselkiem. Jednak za każdym razem zaskakuje mnie i zadziwia na nowo, że umiejętność komunikowania światu swoich stanów emocjonalnych może wyjść (i to na jak daleką wycieczkę werbalno - mentalną!) poza terkoczący karabin maszynowy dowcipu zachwyconego młodzieńca; "A ten... A my się czasem nie znamy z lekcji francuskiego?" (zapewne pisanego przez z).




P.S.: Jeśli Cię, drogi czytelniku, grozą napawa ziejące z dzisiejszego wpisu słowo "buc" (i to użyte dwukrotnie) to znaczy, żeś z Krakowa. Poza granicami Stołecznego Królewskiego Miasta to nie jest aż taka straszna obelga- słowo!

poniedziałek, 23 czerwca 2008

Futbol oczami postrzeganej stereotypowo kobiety.

Wczoraj, pierwszy raz w tym tygodniu, oglądałam mecz. Piłki. Nożnej. Hiszpanie grali. A mecz ów oglądałam, na odmianę, w grupie.

Pierwsza połowa: 0:0
Druga połowa: 0:0
Trzecia połowa (taka krótsza, bo to dogrywka): 0:0

Ostatnie piętnaście minut: bez zmian. Włosi uganiają się po zadbanym, austriackim trawniku za Hiszpanami, bo Hiszpanie to są bardzo przystojni mężczyźni (chociaż już na trawniku okazało się, że w porównaniu z Włochami kurduple), ale z tego uganiania się nie wynika nic ani dla Włochów ani, tym bardziej, dla Hiszpanów.

Karne. Do tego doszło. Iker Casillas (najprzystojniejszy z Hiszpanów, pewnie dlatego oznaczyli go takim żółtym gałgankiem na rękawie) broni (broni!) dwa. Ha! Hiszpanie w półfinale! Fiesta na ulicach Madrytu! Polsko- hiszpańskie dziecko kolegi ryczy ze strachu z głębin jego hiszpańskiego samochodu, pędzącego przez madryckie ulice w wizgu petard.

I obserwacja natury innej- fajnie się oglądało mecz w stadzie. Fajniej niż samodzielnie w domu. Co składa się na obserwację natury następującej- jeżeli chodzi o wydarzenia tego typu, co mecz na Euro ludzie, podobnie jak surykatki, są stworzeniami jak najbardziej stadnymi. Chociaż nie sądzę żeby jakakolwiek surykatka była zdolna do wydania z siebie takiego okrzyku, jak wczoraj ja przy drugim obronionym przez Ikera C. karnym.

Manuela Gretkowska...

...której książki czytałam , podobały mi się i miałam ją za kobietę mądrą, powiedziała dziś w radio TOK FM ( i bardzo mnie martwi, że mogła to być obserwacja własna, a nie cytat z Macieja Giertycha):

"Mężczyzna jest intelektualnym ukoronowaniem kobiety."

No tak. Ja też kiedyś miałam sześć lat i nosiłam diadem z cekinów i papieru...

"Bez Ciebie jestem tak nudny jak akademie na cześć"

„Z nim nie da się być, bo on jest nudny.”- podsumowanie zwolna wsiąkało w tapicerkę mojego samochodu, toczącego się przed siebie w deszczu.

Milczałam intelektualnie, podczas kiedy gdzieś w mojej głowie w drugie okrążenie weszło zadyszane pytanie: „Dobry Boże, może to jest wytłumaczenie tego wszystkiego, co się ostatnio w moim życiu wyrabia, a co istotniejsze- tego wszystkiego, co się w nim NIE dzieje. Może ja po prostu, zwyczajnie, jestem nudna.”

„Słuchaj, czy ja jestem nudna?”- pytam z niepokojem Bliskiego Mi Człowieka ( w skrócie BMC). „Nie bardziej nudna niż inni, tylko nie masz pomysłu ani na siebie, ani na Związek.”- odpowiada bez wątpienia szczerze. Hmm…

Pośpiesznie przyglądam się liście znanych mi osób. Większość lubię. Niektóre kocham. Które z nich na pewno, nigdy, absolutnie nie są nudne?

Żadna. O każdej z tych osób mogę powiedzieć, że bywa nudna. Zabawna. Fascynująca. Irytująca. Mądra. Durna. Życzliwa. Paskudna. A od czasu do czasu- zwyczajnie nudna jak nie wiem co.

Więc może to jest tak, że bycie nudnym nie jest funkcją charakteru, ale zwyczajnie splotem rozmaitych okoliczności? Może osoby określane jako nudne są po prostu nie poznane lepiej? A może pojęcie osoby nudnej w przyrodzie nie istnieje jako pojęcie bezwzględne? Nie wiem. Nie wiem też, co to znaczy mieć pomysł na siebie. A jeżeli, dajmy na to, mamy taki pomysł- niczym interes życia i to, co w ramach pomysłu wymyśliliśmy, z przyczyn najprzeróżniejszych się zwyczajnie nie wydarza? Czy oznacza to wtedy brak pomysłu na siebie, czy po prostu pomysł nieudany? I to nieudany dla siebie, bo dla kogoś innego może być wielokrotnym strzałem w dziesiątkę z broni krótkiej.

I za co idzie się do piekła bardziej?

niedziela, 22 czerwca 2008

Pada w każdym oknie.

Dawno temu, kiedy czasopismo "Film" wydawane było jeszcze na papierze, który został pracowicie wytworzony z toaletowego oraz pakowego a "Polityka" była miesięcznikiem, w jednym z nich przeczytałam artykuł. Ponieważ artykuł poświęcony był prozie Andrzeja Sapkowskiego, na której wychowała się spora część moich znajomych należy chyba poczynić założenie, że miejscem opublikowania była jednak "Polityka". Z artykułu zapamiętałam na zawsze jedno zdanie: "Przecież muszą być inne światy dla naszego wędrowania."

Z tego zdania, z pobożnego (albo bezbożnego, jak kto woli) życzenia wzięła się, między innymi, Cinnamon Cayenne.

Nie będę tutaj wyjaśniać, kim lub czym jest, bo to póki co nie miejsce na tego rodzaju opowieści; jedni wiedzą, innych odsyłam do "Miejsca początku" czyli drugiego z obecnych na tej stronie linków. Natomiast niewątpliwie dłużna jestem wyjaśnienie, dlaczego jej miejsce w internecie jest powiązane z moim.

Tworzenie wymyślonych postaci, wszystko jedno w jakim celu, jest formą swoistego rozszczepienia osobowości. "Ten drugi" (lub, w przypadku pani Cayenne, "ta druga") albo jest nami- tylko bardziej lub mniej, albo jest wszystkim tym, czym sami nie jesteśmy, boimy się być, chcemy się stać.

Moje prywatne rozszczepienie osobowości ma wiele aspektów. Jako tytułu dzisiejszego wpisu użyłam najsmutniejszego haiku świata; pasuje do tego tylko jeden z nich.

Cinnamon jest kwintesencją niezależności. Także emocjonalnej. Cokolwiek nie działoby się w jej życiu, przechodzi przez to bez wsparcia ze strony innych osób doskonale wiedząc, że można i trzeba polegać wyłącznie na sobie.

Ojalá...

If only...