wtorek, 21 września 2010

San Isidro.

Nie znajdziecie na żadnej mapie tej małej, zapyziałej, galicyjskiej wioski het, na północy Hiszpanii. W każdym razie ja nie znalazłam- ale też nie powiem, żebym umiała przeczytać mapę. No ale tkwi tam, przycupnięta wzdłuż drogi, przygarbiona ze starości. Ot- zwyczajna, niepozorna wioska hiszpańska- cztery domy na krzyż. Oraz knajpa.

Ale jaka knajpa!

W porze posiłku uwagę przejeżdżających podróżnych zwracają dwie rzeczy: zapchane samochodami do granic możliwości pobocze oraz służący za parking placyk, oraz pokaźna grupa ludzi, okupujących każdy wolny kawałek chodnika przed wejściem. Jeśli taki podróżny zdecyduje zbadać szczegółowo naturę zjawiska i podejdzie bliżej zobaczy, że okupanci chodnika dzielą się na dwie kategorie: tych, którzy cierpliwie czekają na stolik i tych, którzy już przy takim stoliku, często ustawionym pomiędzy oczekującymi, siedzą.

Jeśli następnie, wiedziony nieomylnym przeczuciem smakosza- łasucha podróżny taki dojdzie do wniosku, że taka kolejka w takim miejscu nie stoi przez przypadek i, porzuciwszy gdzieś samochód, dołączy do czekających na chodniku, dane mu będzie zobaczyć kolejne dania, wjeżdżające na stoły i stoliki obok. Półmiski mięsa wielkości stołu, kopce navajas pod którymi mógłby się zagubić i nigdy nie odnaleźć sporych rozmiarów pekińczyk, sałatki dla jednej osoby, którymi śmiało możnaby wykarmić średnich rozmiarów armię. A między tym wszystkim uwijający się jak w ukropie, pozornie nie zwracający na wygłodniałych czekających żadnej uwagi kelnerzy. Pozornie- bo przecież co i rusz od wejścia rozlega się gromko pytajne Cuantas i, w zależności od wielkości zwalnianego właśnie stolika, wybierana jest grupa szczęśliwców gabarytowo doń dopasowana.

Zarówno ilość, jak i jakość podawanego tam jedzenia wynagradza absolutnie wszystko- dwugodzinne czekanie, poparzone południowym, hiszpańskim słońcem plecy, ból stopy, po której ktoś przejechał dziecinnym wózkiem. A jeślibyś, drogi podróżny, zasadził się na jakieś danie , które nie było warte całego tego czekania, przy Twoim stoliku jak spod ziemi wyrośnie czujny właściciel żeby Ci zasugerować, że tak, owszem, pulpo, JAK ZWYKLE, niezłe, ale za to navajas DZIŚ wprost niezrównane. I tylko od Twojej inteligencji, konsumencie zależy, czy zaufać osądowi właściciela, czy dać się ponieść kulinarnym fantazjom z kolejnych stron menu.

Ja zaufałam. Za każdym razem.