czwartek, 1 kwietnia 2010

W Imię Boże.

Kościół katolicki to instytucja, która raz za razem podsuwa- ba, wpycha mi wręcz- w klawiaturę tematy do opisania z rodzaju "ja nic nie chcę mówić- ale milczeć też nie będę". Ja naprawdę mam ciekawsze rzeczy do opisywania, niż przytrafiające się kobietom (według niektórych katolickich myślicieli) cykliczne obrzęki mózgu i lamenty prymasa Terlikowskiego, że prasa uczepiła się biednego kościoła i uporczywie opisuje pedofilię wśród księży w Irlandii. Co najmniej dwie recenzje filmowe czekają na napisanie. Ale nie!- co wycieczka do kościoła, to trafiony- zatopiony. Świadectwo, dane prawdzie, miłosierdziu oraz miłości bliźniego.

Tym razem rzecz dotyczy Wielkotygodniowo- Wielkopostnej Misji Ojców Misjonarzy w jednym z kościołów miasta wojewódzkiego. Oraz zachwalanego przez człowieka mądrego i zacnego, księdza Bonieckiego, sakramentu pokuty. Który to sakrament, jako swoista forma psychoterapii, służy pomocą wierzącym i niewierzącym, zwłaszcza w aspekcie rachunku sumienia (ale narobiłam/narobiłem), żalu za grzechy (ale się z tego teraz narobiło), oraz postanowienia poprawy (tak się dalej nie da robić). No więc tak:

Najpierw jest personalnie i na temat. Jestem złym człowiekiem oraz jeszcze gorszą kobietą. Bo to kobieta jest odpowiedzialna za Ognisko Domowe. Za Atmosferę. Za Dobre Wychowanie Dzieci. Tego się w sumie spodziewam, bo nie mam złudzeń co do zdania kleru na temat miejsca kobiet w odwiecznym porządku świata. Oraz, że to Ewa nakarmiła jabłkiem Adama, a nie odwrotnie- więc na tę swoistą (oraz swojską) mieszankę wyższości i obrzydzenia jestem przygotowana.

Nic natomiast nie przygotowało mnie na Misji ciąg dalszy. "Co będzie, jak będziesz starsza?"- pyta dramatycznie Ojciec Misjonarz. "Przychodzą do mnie kobiety przegrane. Na przykład ta sześćdziesięciolatka."- ze zgrozą zdaję sobie sprawę, że będzie o treści spowiedzi kobiety, która spowiadała się tuż przede mną. "Przychodzi do mnie i płacze! Że mąż u sąsiadki, córka żyje z rozwodnikiem, a syn w domu siedzi, bezrobotny, pije i ją bije. I wiesz, co jej powiedziałem? Powiedziałem jej- DOBRZE CI TAK!."

Milczę- bo mnie zwyczajnie, przy Wielkim Czwartku, zatkało.

"Dobrze Ci tak!"- relacjonuje dalej Ojciec Misjonarz "Bo nie umiałaś dzieci wychować! To niech Cię teraz biją!"

Abstrahując od feministycznej wymowy tej wypowiedzi oraz przesłania anty alkoholizmowi i anty przemocy domowej- pochylmy się przez chwilę nad jej głębokim, z miłosierdzia bożego płynącym humanizmem. Więc przychodzi do księdza bliźni z ogromnym problemem, poczuciem przegranej w życiu, żalem, może depresją. Szuka kogoś, kto go życzliwie wysłucha, pożałuje, może nawet poradzi, da nadzieję. A co znajduje? Utwierdzenie we własnej (często zresztą urojonej) winie.

Gdybym ja zrobiła komuś coś takiego, w tygodniu wielkim czy zwykłym, wyrzuty grzesznego sumienia nie dałyby mi spać w nocy. Gdyby zrobił to psychoterapeuta- odebrano by lub zawieszono mu licencję i wszczęto wobec niego postępowanie dyscyplinarne, a może nawet karne. A tymczasem ten mały człowiek, całkowicie pozbawiony empatii nie dość, że najwyraźniej może sobie spokojnie patrzeć w lustrze w oczy, to siedzi w konfesjonale i w Imię Boże wpędza jakąś biedną kobietę w jeszcze większe poczucie żalu i przegranej życiowej.

A potem się z podobnymi sobie dziwi, że kościoły zaczynają świecić pustkami, a rozmaite masony, aborcjoniści, pedały i feministki wypisują o nim plugawe i bezbożne rzeczy. Na przykład na blogu.