wtorek, 16 października 2012

Zmarli Umieją Tańczyć.

Wyszło na to, że w tym roku piszę wtedy, kiedy o kogoś lub coś zubożeję. Czas to zmienić. Bo od wczoraj jestem bogatsza o dwie godziny obcowania z muzyką przez największe możliwe M.

Nie ma czcionki wystarczająco wielkiej aby opisać, jak wspaniały koncert dali wieczorem 15 października roku pańskiego 2012 r.w Sali Kongresowej w Warszawie Lisa Gerard i Brendan Perry. I nie ma tyle siły w rękach, żeby wyklaskać cały zachwyt i całą wdzięczność za dwie niesamowite godziny.

Chociaż muszę to uczciwie oddać publiczności (czyli także i sobie) że zrobiła wszystko, żeby sobie te ręce od klaskania do krwi poobdzierać. Pierwszy raz dane mi było być na koncercie, na którym aplauz milkł wyłącznie w momencie, kiedy rozbrzmiewały pierwsze dźwięki utworu i to wyłącznie po to, żeby z podwójną mocą wybuchnąć natychmiast po tym, jak wybrzmiał ostatni akord. Ale jak milkł! Pośpiesznie dławiony, w powszechnej panice, że jakaś nuta umknie, że się jakiś dźwięk zagłuszy.

Że Lisa ma taki głos, który strąca z nieba anioły w locie, wiadomo było od dawna. Robiła z nami, co chciała. Od pierwszego pomruku miała nas owiniętych dookoła małego palca, ile nas tam siedziało w nabitej po brzegi Sali Kongresowej. Ale Brendan!

Ten Brendan, za którym nigdy aż tak, jak za Lisą, nie przepadałam. Już się po pierwszych koncertach aktualnej trasy wydawało, że głos mu się zestarzał i wolno podąża w ślad za włosami. A tymczasem wyszedł na scenę i tak zaśpiewał, że wprawił w drżenie reflektory, konstrukcje nośną ścian i nasze serca.

Każdy z dziewiętnastu utworów był zaśpiewany wspaniale. I to niezależnie od faktu, że mogli oboje wyjść i zaśpiewać czastuszki- i też by nas na kolana rzucili. Ale The Host of Seraphim- Boże! Idę o zakład, że niejedna osoba na sali zapragnęła stracić słuch, żeby nie musieć już potem niczego słuchać- bo i po co. Song to the Siren dobrze, że nie zabrzmiało w mieście portowym- boby te syreny przypłynęły posłuchać. Nawet, jeśli tak naprawdę nie istnieją. A Rising of the Moon zostawiło nas z opadniętymi szczękami- bo przecież to się nie mogło wydarzyć naprawdę, ludzka krtań nie jest tak zbudowana, żeby to zaśpiewać.

Być może rzeczywiście Zmarli Umieją Tańczyć- ale tylko wtedy, kiedy do tańca zagra im Dead Can Dance.

niedziela, 14 października 2012

Zmiana na gorsze.

Mówi się, że wraz z upływającym czasem powinniśmy krzepnąć, oswajać się z tym, że wszystko bezustannie się zmienia. Także na gorsze.

Guzik prawda.

Kiedy byłam dużo młodsza, odszedł mój dziadek. Mój wujek. Wreszcie moja babcia. Oswoiłam tę zmianę stosunkowo szybko. Minął jakiś czas, przychodzą kolejne wiadomości o tym, że ktoś bliższy lub dalszy odszedł na dobre i już nigdy nie wróci. I zastają mnie jakąś taką coraz bardziej... nieprzygotowaną. Niepogodzoną z tym, że świat będzie się toczył dalej, ale już bez tej czy innej osoby.

Że TOK FM będzie nadawał nadal. Ale na Komentarze po 10 już nigdy nie zaprosi Pani Ania Laszuk, której właśnie zabrakło.