czwartek, 26 stycznia 2012

ACTA sunt servanda

Jak było do przewidzenia, pomimo protestów internautów, organizacji pozarządowych, niektórych posłów i partii politycznych, autorytetów oraz Głównego Inspektora Ochrony Danych Osobowych, Ambasador Polski w Japonii podpisała ACTA. Jeszcze w poniedziałek rano w Tok Fm minister Boni krytykował tekst umowy i zapewniał, że co najmniej przez dwa tygodnie i bez konsultacji społecznych o podpisaniu takiego dokumentu nie może być mowy, a wychodził ze studia prosto do Premiera, z którym był umówiony na rozmowę o tym, dlaczego Polska nie powinna ACTA podpisywać. Po czym wyszedł od Premiera z prostym przekazem- Polska ACTA podpisze, bo ACTA są dla Polski dobre (oczywiście to ogólne twierdzenie nie zostało do tej pory poparte żadnym konkretem), niczego w polskim prawie przecież nie zmieni (w prawie materialnym może nie, w procedurach natomiast...), a poza tym Polska wyszłaby na niepoważnego głupka, gdyby tak naopowiadała, że podpisze, a potem nie podpisała (a myślałam, że Polska wyszła na niepoważnego głupka, kiedy polski europoseł sprawozdawca publicznie przyznał że nie wiedział, na co głosował, ale głosował, bo koledzy mu powiedzieli, że to dobra ustawa jest; że zacytuję panią profesor Ewę Łętowską- „O Boże!”). Oraz, że OCZYWIŚCIE zostaną przeprowadzone szerokie konsultacje społeczne z kochanym elektoratem- zaraz po tym, jak już ACTA podpiszemy. Jak mawia jedna moja znajoma do męża- „Tak, Dudusiu, oczywiście przedyskutujemy konieczność zakupu nowej pralki, zaraz po tym, jak ją już nam skończą montować bo wiesz, za godzinkę ją przywiozą, dwa dni temu kupiłam.” Ale wyżej wymieniony Duduś (ani też nikt, kto zna Dudusia lub/oraz jego małżonkę) nie ma żadnych wątpliwości, jaki jest rozkład sił w tym związku i co jemu, Dudusiowi, wolno (głównie palić- ale jednego papieroska i tylko na balkonie). Tymczasem elektorat PO mógł mieć jakieś, oparte na przykład o Konstytucję, złudzenia, że to jednak on decyduje.
                I to w sprawach siebie dotyczących. O ACTA od ostatniej soboty powiedziano wiele (przedtem o tej umowie zwyczajnie nie wiedziano). Powiedziano wiele także ze strony rządowej. Na przykład Pan Minister od Kultury powiedział, że ta umowa międzynarodowa w ogóle nie dotyczy osób fizycznych, takich szeregowych internautów, użytkowników sieci. No to wypada zadać pytanie- a czytał Pan Minister od Kultury tekst tej umowy? Bo ja- tak. I nie widzę tam rozróżnienia na osoby fizyczne i prawne i różnych reguł, jakie się do nich stosuje. Ba- przez pojęcie „osoby” na użytek tej umowy międzynarodowej rozumie się zarówno osobę fizyczną, jak i prawną (odsyłam do definicji pojęć użytych w umowie- sam początek dokumentu). A informacje o osobie (a więc fizycznej lub prawnej) ma przekazywać „sprawca naruszenia lub domniemany sprawca naruszenia.” Abstrahując od braku definicji (a nawet- braku możliwości zdefiniowania) takiej grupy przestępczej- czyli jest to w zasadzie każdy- gdzie tu jest napisane, że „domniemany sprawca naruszenia” to tylko osoba prawna, a osoba fizyczna, przeciętny internauta, to już nie?
            I takie przykłady mogłabym mnożyć, czytając ACTA artykuł po artykule i pokazując palcem, które zapisy mogą naruszyć ustawę o ochronie danych osobowych, które- tajemnicę zawodową, które- stoją w sprzeczności z konstytucją, które- kwestionują funkcjonujące w polskim prawie karnym domniemanie niewinności każdego, któremu nie udowodniło się winy, które- są niespójne z zapisami ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych w zakresie, w którym nasza ustawa zezwala na tak zwany dozwolony użytek dzieła (na tej zasadzie działają na przykład biblioteki). A skoro stoją w sprzeczności i skoro podpisaliśmy taka umowę międzynarodową, w której sami jako państwo zobowiązujemy się do zmiany wewnętrznego porządku prawnego tak, aby był zgodny z treścią ACTA- to rozumiem że jednak, Panie Ministrze od Cyfryzacji, podpisanie ACTA coś w polskim prawie zmieni. Może nie od razu. Może nie za kadencji tego rządu. Ale zmiany- i to wcale nie zmiany na lepsze- wydają się być nieuniknione.
            Dlaczego uważam, że nie będą to zmiany na lepsze? Bardzo pięknie wyłożył to za mnie Pan Jacek Żakowski w swoim komentarzu w Gazecie Wyborczej (link do komentarza:http://wyborcza.pl/1,86116,11012642,ACTA_ad_acta__Co_ma_wspolnego_internet_z_biblioteka.html). Nie ma w tym artykule ani jednego zdania, pod którym nie mogłabym się sama podpisać. Na naszych oczach staje się faktem finansjalizacja dostępu do każdego wytworu myśli ludzkiej, z którym łączy się powstanie praw autorskich- tych osobistych i tych majątkowych. I to nie o ochronę praw twórców, a właśnie o ochronę majątkowych praw autorskich, które w odróżnieniu od  prawa do autorstwa utworu można przenieść na wydawcę/wytwórnię i z których można czerpać zyski, walczą teraz tak zażarcie, właśnie także przy pomocy ACTA, największe i już i tak najbogatsze koncerny wydawnicze i medialne. Na naszych oczach dobro materialne wielkiego koncernu staje się wartością nadrzędną nad prawami jednostki. Nie tak to zostało zapisane w naszej Konstytucji. No ale ACTA sunt servanda. A Konstytucję zawsze można przepisać.
            Nawiasem mówiąc, interesy osób prawnych (ostatecznie, jak na okrągło zapewnia ostatnio Pan Minister od Kultury, jest to umowa handlowa i dotyczy podmiotów gospodarczych, a nie indywidualnych internautów) ACTA chronić będzie znakomicie. Tak długo, jak długo są to osoby prawne, będące potentatami na rynku wydawniczym czy medialnym, korporacje, wyciskające ile się da zysku z praw majątkowych do tego, co kto inny wymyślił/zagrał/zaśpiewał/wytańczył. Inne, mniejsze podmioty, które mogłyby być przez tych potentatów postrzegane jako konkurencja? Powiedzmy takie, które próbują się przebić na rynku? Czas, oczywiście, pokaże. Ale na miejscu wyposażonego w ACTA potentata zrobiłam rzecz bajecznie prostą. Załóżmy dla ułatwienia, że budujący dopiero na rynku swoją pozycję konkurent prowadzi działalność głównie przez stronę internetową (najtaniej, najprościej, najszybciej zdobywa się nowych odbiorców). Zażądałabym zastosowania przez sąd środka zabezpieczenia w postaci zamknięcia strony internetowej konkurenta. Ostatecznie wystarczy, że jest domniemanym sprawcą naruszeń- skoro tylko mam majątkowe prawa autorskie, to już nie muszę bardziej uprawdopodabniać swojego wniosku, a sąd ma obowiązek zrealizować mój wniosek bez wysłuchania mojego konkurenta (tak zapisano w ACTAch). Mój konkurent, z zamkniętą stroną internetową, oczywiście pozywa mnie do sądu. Polskiego sądu, działającego na zasadach polskiego prawa. W którym to prawie, o czym nie każdy wie, już teraz w przypadku naruszenia praw autorskich obowiązuje tak zwana zasada odwróconego dowodu. Część czytelników wie, o czym piszę, reszcie- tłumaczę.
            Generalną zasadą w polskiej procedurze cywilnej jest, że ciężar dowodu spoczywa na tym, kto z faktu tego wywodzi skutki prawne (art. 6 kodeksu postępowania cywilnego). Czyli jeśli chcę, żeby Kowalski oddał mi pożyczone przed rokiem pieniądze muszę udowodnić, że to właśnie Kowalski pożyczył, właśnie ode mnie, oraz kiedy i ile dokładnie pieniędzy. Od tej zasady generalnej jednakże istnieje jakże istotny wyjątek. Otóż w przypadku zagrożenia dóbr osobistych (a jest wśród nich także twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska) można żądać zaniechania tego działania, chyba że nie jest ono bezprawne (art. 23 i 24 kodeksu postępowania cywilnego). Znowu tłumacząc na przykładzie- jeśli uważam, że Kowalski dokonuje plagiatu w zakresie twórczości artystycznej, do której przysługują mi jakieś prawa, żądam od niego zaniechania tego działania. I tyle- teraz to on musi się uwolnić od tej odpowiedzialności udowadniając mi, że jego działanie to wcale nie był plagiat. A wracając do naszej pary- potentata i jego konkurenta, z obecnie zamkniętą w ramach stosowania środków zabezpieczenia stroną internetową.
            Konkurent, chwilowo nie prowadzący dzięki ACTA działalności (niby jak, skoro stronę ma zawieszoną?), czyli nie osiągający zysków, podaje mnie, potentata do sądu. W którym to on musi udowodnić, że nie jest wielbłądem, czyli że wcale nie jest domniemanym sprawcą. Albo, że niczego nie naruszył. A moja rola w procesie sprowadza się wyłącznie do pisania opasłych pism procesowych i wnioskowania kolejnych, skomplikowanych i kosztownych ekspertyz prawnych. Za które chętnie zapłacę- stać mnie, przecież cały ten czas bez przeszkód prowadzę działalność gospodarczą, z której czerpię niemałe zyski. Obstawiamy, na ile lat takiego procesu konkurentowi starczy sił i środków?
            Oczywiście istnieje możliwość, że po latach konkurent wygra. I wtedy wystąpi przeciwko mnie do sądu z pozwem o odszkodowanie. W końcu pan Kluska (ten od Optimusa) też wystąpił po latach o odszkodowanie przeciwko Izbie Skarbowej, która w wieloletnim procesie praktycznie zniszczyła zbudowaną przez niego firmę...

P.S.: W trakcie, kiedy pisałam, na sieci pojawiła się informacja o zapadłym przedwczoraj wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie SABAM przeciw Scarlet. Orzeczenie ETS dotyczy bezpośrednio wprowadzenia regulacji ACTA. ETS uznał, że nie można zmusić dostawców internetu do zainstalowania systemu zapobiegającego nielegalnemu pobieraniu plików, stanowiłoby to bowiem naruszenie Karty Praw Podstawowych UE ; tym samym ETS stwierdził nadrzędności ochrony konsumenta wynikającej z Karty Praw Podstawowych UE.
            Tyle, że Polska w 2007 r. przyjęła tak zwany protokół brytyjski, ograniczający stosowanie wobec obywateli polskich ochrony, wynikającej z Karty Praw Podstawowych, a obecny rząd podtrzymał tę decyzję.