piątek, 29 czerwca 2018

Niekończąca się opowieść.

Moja Mama, jak co roku, wyprawia Tacie i sobie imieniny. Jak usłużna córka niezmotoryzowanych rodziców, którzy lato (oraz przypadające wówczas imieniny) spędzają poza Krakowem, 3 km od najbliższego sklepu, pytam: "Mama, to może ja Ci coś przywiozę samochodem na tę imprezę?"
"Nie, nie, nic nie potrzeba, mam, dam sobie radę"
Po chwili "chyba żeby..." i urywa
(lecz róg trzyma)
"No co?"

"Niee, nic"
"Gadaj"
"Nie, nie"
"MAMO"
"No to ciasto. Tak do 100 zł- ale koniecznie z tej cukierni. I takie bardziej tortowe- nie jakieś pospolite serniki."
"Ciasto- i coś jeszcze?"
"Kilo marchwi"
Jaki moja matka ma pomysł na zapodanie gościom w ramach imienin ciasta ORAZ kilograma surowej marchwi- wolę nie wnikać. Czasem lepiej po prostu nie wiedzieć.
Obleciałam trzy cukiernie z tych, co chciała, kupiłam cztery wielkie kawały ciasta, takie jak pożądała, wydałam 70 zł. Melduję jej, co kupiłam, cała dumna.
"Ojej, ale ja chciałam za 100 złotych, mówiłam Ci"
"No a ja wydałam mniej, a to jest dużo ciasta"
"Eee- jak za 70 złotych, to jakie to może być dużo, mało będzie"
"A ile osób masz w gościach?"
"Osiem"
"Mamo, to przecież jest kupę ciasta na głowę- wielkości trzech dużych wuzetek"
"No i co to jest tyle ciasta?! Ty nie wiesz! To są starzy ludzie! Oni jedzą dużo ciasta!"
Przełknęłam uwagę, że wpędzi towarzystwo w śpiączkę cukrzycową (skoro starzy ludzie) i mówię- "Ale to im trzy takie kawały nie starczą?"
Mama "Nie wiem- a jak poproszą o czwarty?"
Znowu starannie zmilczałąm, że nawet o drugi nie poproszą przy tej ilości innego jedzenia, jakie Mama szykuje (woziłam, to wiem) i mruczę: "To powiesz, że się skończyło"

"CO TAKIEGO??? Jak to- skończyło się? U MNIE? Na imieninach?"