czwartek, 11 listopada 2010

Święto Bardzo Narodowe.

W miejscu tego posta powinna widnieć fotografia. Ale niestety- człowiek nie wszędzie ze sobą nosi aparat, a nawet jak go ze sobą zabiera, to niekoniecznie może użyć, bo ma na przykład ręce kierownicą zajęte. I tak, zamiast w soczewce obiektywu, odbijają się obrazy w soczewkach zadziwionych, zachwyconych oczu i zostają na zawsze utrwalone w negatywie wdzięcznej pamięci. A że nie wymyślono jeszcze sposobu na wywołanie własnych wspomnień jak fotografii z wakacji na Krecie- pozostają klisze, mozolnie budowane ze słów. A jako wywoływacz posłużyć może jedynie wyobraźnia czytelnika.

Wyobraź sobie zatem, Czytelniku pustą (jak to przy Święcie Bardzo Narodowym), asfaltową ulicę w mieście wojewódzkim, którą nieśpiesznie (bo ku właśnie zmienionemu w czerwone zielonemu światłu sygnalizatora) turlikają się samochody osobowe. Niechaj ta ulica przebiega wzdłuż szczęśliwie zamkniętego (jak to przy Święcie) centrum handlowego. Wzdłuż pustego parkingu centrum, oddzielając go od ulicy, leży sobie wśród bezlistnych drzew chodnik dla pieszych.

Teraz wyobraź sobie, że jedziesz jednym z tych samochodów. Może myślisz o Święcie. O tym, że jak większość Świąt tego dziwnego kraju, jest smutno- pompatyczno- melancholijne, dźwięczące dawno już wybrzmiałymi, smętnymi piosenkami żołniersko-powstańczymi, melancholijnym nawoływaniem niekoniecznie złotego rogu, pachnące naftaliną i snami o wielkości, która jakoś nigdy nie nadeszła. Albo wręcz przeciwnie- o tym, że może biednie, brudno i dziurawy asfalt pod kołami, jak nigdzie w Europie, ale za to wreszcie niepodlegle, z wolną prasą i paszportem w każdej szufladzie. A może myślisz o całkiem czym innym, nijak ze Świętem nie związanym.

I nagle...

Spomiędzy bezbronnie nagich, listopadowych drzew, wyłaniają się idące stępa, w karnym rządku konie. A na koniach- młodzi żołnierze, w zielono-brunatnych szynelach, w czapkach z otokiem. Smukłe, proste jak struna chłopaki na prychających cicho kasztankach. Jak wtedy, w 1918. I jak potem, we wrześniu 1939. Dumni, młodzi żołnierze.

Samochody zwalniają, ludzie gapią się na Nasze Wojsko z dziecinnym zachwytem, bezwiednie uśmiechając się od ucha do ucha. I przez moment, przez jedną krótka chwilę, każdy myśli wyłącznie o Święcie.

I nawet Ci, co nie potrafią się wzruszyć, jak grają hymn i biało-czerwoną flagę wciągają na maszt, nawet Ci, których nie łaskotało w gardle, kiedy ubrana w skromną, czarną sukienkę Wisława Szymborska nieśmiało, ale godnie szła w dalekim Sztokholmie przez pełną salę ku czekającej na nią nagrodzie Nobla- nawet Ci przez chwilę rozumieją tamte kobiety, które w 1918 i w 1939 rzucały pod kopyta tamtych kasztanek z zachwytem i niezachwianą wiarą późne, jesienne kwiaty.

Brak komentarzy: