poniedziałek, 2 listopada 2009

Śmierć pachnie chryzantemami.

Dzień Wszystkich Świętych Polacy, nie wiedzieć czemu, obwołali Świętem Zmarłych i celebrują, składając swoim zmarłym doroczną wizytę z chryzantemami i zniczami w prezencie. W końcu każdy lubi dostawać prezenty, zmarli widać też.

No i idę, jak co roku, cmentarną alejką za tatą, dźwigającym ponadnormatywnych rozmiarów wiązankę największych chryzantem, jakie istnieją. Na grób babci. Bo tacie się takie podobają. Babcia, o ile dobrze pamiętam, chryzantem nie lubiła. Twierdziła, że śmierć pachnie chryzantemami. Takie właśnie są skutki obchodzenia 1 listopada pod tą szerokością geograficzną; mam silne podejrzenia, że dla zamieszkałej od lat w Meksyku, zupełnie nie polskiej rodziny Jednostki Zakontraktowanej śmierć pachnie cukrem z trupich czaszek, kupowanych wszędzie.

Zmachani (ubrani, jak co rok, w najgrubsze posiadane sztuki odzieży, bo jakimś cudem przez cały rok nie marznie się tak, jak 1 listopada-i to niezależnie od pogody) docieramy do grobowca. Kwiaty. Znicz. Zapałki. Nie ma zapałek! Jest zapalniczka- wyjątkowo punkt dla mamy za to, że wciąż jako jedyna w rodzinie pali. No dobrze- to Ty tu, babciu, sobie poleż, a my skoczymy z kwiatami i zniczem "na Wujcia" i jeszcze do Ciebie wrócimy.

Po drodze mama dzieli się ze mną straszną obawą, że przez pomyłkę zostanie pochowana żywcem. I obudzi sie w trumnie. Obiecuję, że do tego nie dopuszczę. Mama patrzy na mnie z nadzieją więc zapewniam, że jak umrze, wsadzę ją na tydzień do piwnicy i będę sprawdzać codziennie, czy się przypadkiem nie obudziła. Jeżeli po tym czasie pozostanie zimna i martwa, odetnę jej głowę, ułożę w nogach, przebiję kołkiem, a następnie spalę. Ojciec patrzy na nas dziwnie znad chryzantem numer dwa.

Na drugim grobowcu- niespodzianka. Współwłaściciele grobowca już tu byli. Ustawili swoje chryzantemy. I zapalili w zniczu ojca swoje, całkiem nowe wkłady. Ich chryzantemy się posunie i położy obok nasze. Ale co z tym zniczem? Gdzie tata ma wstawić przyniesiony przez siebie z zamiarem zapalenia wkład? No gdzie? Moje sugestie, że przecież znicz jest znicz, pali się za wszystkich leżących pod przyozdabianą nim płytą, zbywa ojciec głuchym milczeniem. Podpowiedź mamy, ze może wobec tego zapalimy wkład i postawimy luzem- także. Koncepcji Jednostki Zakontraktowanej, żeby w takim razie oblać może całość benzyną i podpalić mój rodziciel, chwała Bogu, nie słyszy. "No co za ludzie, jak można tak zrobić!" - zawodzi, przeszywając wzrokiem Bogu ducha winny znicz. "Żebym we Wszystkich Świętych nie mógł zapalić SWOJEGO znicza, za SWOICH zmarłych. Tak to właśnie jest, jak się dzieli grobowiec z obcymi!". Ciekawe, co na to Wujcio- w końcu on tam leży i dzieli przez 365 dni w roku, a nie jedynie z okazji 1 listopada. "Pójdę czegoś poszukać" - nie wytrzymuje presji mama i znika. Kilka chwil później odwiedzający cmentarz z zainteresowaniem przyglądają się eleganckiej kobiecie w długim do kostek futrze i kozaczkach na szpilce, z zacięciem studiującej zawartość cmentarnych śmietników. Tymczasem tatę zawodzi cierpliwość. "Wy tu stójcie, ja zaraz wrócę" - mruczy i idzie kupić kompletny znicz, z wkładem oraz kloszem. Wraca mama- bez pustego klosza zniczowego na wkład, za to z przecudnej urody żółtym liściem klonu we włosach. Po chwili wraca też i tata ze świeżo zakupionym zniczem. Znicz zostaje pieczołowicie ustawiony na nagrobku. Chwila milczenia. Wracamy?

Wracamy. "Chcesz miodku?" - pyta pojednawczo tata koło kramu ze słodyczami, rozstawionego między chryzantemami, zniczami i chorągiewkami okolicznościowymi. "Przecież Ty miodu się brzydzisz?" - dopytuje Jednostka Zakontraktowana. Miodu- tak. Ale to jest taka specjalna słodycz cmentarna do ssania, którą ze swojego dzieciństwa pamiętała jeszcze moja babcia. Pewnie, że chcę miodku. Jak co roku. Przecież to 1 listopada.



Brak komentarzy: