niedziela, 10 sierpnia 2008

Nie oglądam Olimpiady.

To mój prywatny, nic nie znaczący protest przeciwko temu, co Chińczycy robią w Tybecie. Ale także przeciwko temu że tak zwany Zachód, najpierw głośny krzyczący o łamaniu praw człowieka, świętości Dalaj Lamy i bojkocie Igrzysk cichł i kładł uszy po sobie w miarę, jak docierały do niego ekonomiczne konsekwencje posiadania i konsekwentnej obrony własnego zdania. Jak trafnie podsumowała to w swoim artykule zatytułowanym "Wszyscy jesteśmy Chińczykami" Marta Wawrzyn, " W ciągu ostatniej dekady przehandlowalismy wolność za tanie majtki. (...) George W. Bush machający miniaturową flagą na ceremonii otwarcia. Pierwsza para zwiedzająca Zakazane Miasto (...) Przed nami jeszcze nabożeństwa oraz spotkania z chińskim premierem i prezydentem. Przykro widzieć władcę wolnego świata, który zachowuje się jak wasal składający hołd swemu panu. Jeszcze bardziej przykro robi się na myśl, że George W. Bush, podobnie jak pozostali zachodni przywódcy, nie ma wyboru. Poddańcze gesty wobec Chin oznaczają zwycięstwo Realpolitik. Bojkot olimpiady byłby bojkotem chińskiej gospodarki, a ten nie wpłynąłby pozytywnie na gospodarki Zachodu."Jeden świat, jedno marzenie", głosi hasło olimpiady w Pekinie. Bardzo trafne hasło. Dziś marzenie świata brzmi: by wszystkim żyło się lepiej, a Chińczykom najlepiej. Kupując tanie ciuchy, elektronikę oraz masę innych rzeczy wszyscy stajemy się Chińczykami. Wszyscy wspieramy reżim."


Marta Wawrzyn stawia pytanie, kiedy zaczniemy żałować tego, w jaki sposób jako tzw gospodarki rozwinięte ustawiliśmy sobie priorytety. Ja zastanawiam się raczej, czy w ogóle kiedykolwiek zaczniemy tego żałować. Ręka do góry, kto pędzi do sklepu oddawać telewizor, który na tabliczce znamionowej ma "Made in China"? Kto, kupując jeansy, wczytuje się w metkę i od zakupu powstrzymuje go opis miejsca produkcji portek? Kto nie marzył w peerelowskim dzieciństwie o chińskim piórniku z wielkooką pandą, wypełnionym po brzegi pachnącymi, chińskimi gumkami do mazania?

Brak komentarzy: